Duszpasterstwo Trzeźwości Diecezji Kieleckiej
Duszpasterstwo Trzeźwości Diecezji Kieleckiej

Przestrzeń‚ w której mogłem panować

Ze znajomym grywałem od wieczora do godziny piątej lub szóstej rano. Kiedy on szedł spać‚ przez Internet łączyłem się z graczami ze Stanów Zjednoczonych‚ którzy jeszcze nie spali‚ lub z Korei Południowej‚ którzy właśnie wstali – i grałem dalej – czasem nawet do godziny dziewiątej rano.

[justify]Choć nie pamiętam dokładnie ani dnia‚ ani miesiąca‚ kiedy zacząłem grać‚ pamiętam doskonale pewien wieczór. Szedłem już spać‚ kiedy tata wyciągną jakąś maszynę i położył ją na kuchennym stole. Obserwowałem tatę przez lekko uchylone drzwi mojego pokoju. Nie byłem pewien‚ co to za maszyna. Nie wierzyłem‚ że może to być komputer‚ gdyż wówczas wydawał mi się dobrem nieosiągalnym. Było to zarazem moje największe pragnienie. A czyż największe pragnienia mogą się spełniać? Nazajutrz wszystko stało się jasne. Ową maszyną okazał się komputer! Byłem ogromnie podekscytowany! Czekałem‚ aż będę go mógł mieć na chwilę dla siebie. Nie sądziłem wówczas‚ że z komputerami zwiążę całe moje życie.

Najważniejsze było współzawodnictwo
Moja przygoda z grami komputerowymi zaczęła się w siódmej klasie szkoły podstawowej. Rodzice kupili komputer‚ abym razem z rodzeństwem mógł go poznawać. Początkowo oprogramowanie było bardzo skromne i sprowadzało się do prymitywnego edytora tekstowego wraz z narzędziem do pisania prostych programów. Jednak w niedługim czasie do domu zaczęły napływać gry komputerowe. Czasem kupował je tata‚ a czasem wymieniałem się nimi z kolegami. W tamtym czasie gry były zapisywane na kasetach magnetofonowych. Ładowały się bardzo długo i pod wieloma względami były proste. Te gry potrafiły mnie wciągnąć jedynie na krótki czas. Szybko poznawałem ich zasady i traciłem nimi zainteresowanie. Pokonanie komputerowego przeciwnika nie sprawiało mi większej satysfakcji. Czas spędzałem wówczas nie tylko na graniu‚ lecz również na poznawaniu podstaw programowania. Niebawem pierwszy komputer należał już do przeszłości. Koledzy wymienili stare‚ 8-bitowe komputery na współczesne pecety. Pojawiły się nowe‚ atrakcyjne gry‚ pozwalające współzawodniczyć dwóm graczom jednocześnie. Najczęściej były to gry imitujące sztuki walki. Lecz nie sama oprawa gry była najistotniejsza‚ a element współzawodnictwa.

Sytuacja pod kontrolą?

W tym czasie również rodzice mojego przyjaciela zakupili komputer klasy PC. Zacząłem prawie codziennie go odwiedzać‚ by grać z nim w „Mortal Kombat”. W grze wcielaliśmy się w dwóch wojowników walczących ze sobą na śmierć i życie. Wygrywał ten‚ który sprawniej wykonywał różne kombinacje na klawiaturze‚ przekładające się na ciosy‚ magiczne pociski lub inne spektakularne uderzenia‚ zabijając w ten sposób przeciwnika. Była to nowa jakość rozrywki. Zwycięstwo nad przyjacielem dawało mi olbrzymią satysfakcję‚ której nie da się porównać ze zwycięstwem na komputerowym przeciwnikiem. Trudno mi policzyć wszystkie miesiące‚ przez które wspólnie graliśmy. Pamiętam jedynie to‚ że zimową porą często patrzyłem w okna mieszkania mego przyjaciela. Kiedy zapalało się światło w pokoju‚ w którym znajdował się u niego komputer‚ uznawałem‚ że już odrobił lekcje i może korzystać z komputera‚ a zatem i ja mogę go odwiedzić. Chociaż w okresie nauki w liceum grałem stosunkowo dużo‚ sytuacja wydawała się być pod kontrolą – przynajmniej pod kontrolą osób‚ które mnie kochały. Kiedy nadmiernie grałem‚ odczuwałem wstyd i zakłopotanie. Mimo tego mogłem rozwijać się w matematyce i rysunku architektonicznym. Przez cały rok uczęszczałem nawet na prywatne lekcje‚ aby dostać się na studia architektoniczne. Jednak pragnienie poznawania komputerów zwyciężyło. Na rok przed podjęciem studiów byłem całkowicie zafascynowany programowaniem. Wiedziałem‚ kim chcę zostać.

Opanować do perfekcji elementy gry

Studia wyższe rozpocząłem na Akademii Górniczo-Hutniczej (AGH) w Krakowie na Wydziale Elektrotechniki‚ Automatyki‚ Informatyki i Elektroniki. Mieszkałem w akademiku ze stałym darmowym dostępem do Internetu. W tym właśnie miejscu nastąpiło apogeum mojego grania. Wolność od nadzoru rodziców‚ sieć komputerowa oraz zamiłowanie do gier okazały się niemalże śmiertelną kombinacją.W akademiku zostałem zakwaterowany w trzyosobowym pokoju z tzw. dostawką. Czterech studentów pierwszego roku na dziesięciu metrach kwadratowych! Nikt z nas nie posiadał komputera. Stąd‚ aby się do niego dostać‚ bardzo często odwiedzałem koleżankę‚ która wieczorami – gdy wychodziła – pozwalała mi korzystać ze swego komputera. Podłączałem się wtedy do lokalnej sieci akademickiej i grałem z innymi mieszkańcami akademików w grę o nazwie „Starcraft”. Gra łączyła elementy gry strategicznej i zręcznościowej. Pozwalała na równoczesną rozgrywkę ośmiu zawodnikom‚ mogącym łączyć się w sojusze. Była to najbardziej „wciągająca” ze wszystkich gier‚ jakie poznałem. Wkrótce nie walczyłem już ani z komputerowym przeciwnikiem‚ ani z przyjacielem‚ lecz z dowolnym graczem ze świata. Znalazłem przestrzeń‚ w której mogłem panować‚ jeśli tylko do perfekcji opanuję jej elementy. A perfekcjonistą byłem z natury…
Bardzo szybko poznałem różne elementy gry i już pod koniec pierwszego semestru studiów grałem na średnim poziomie. Ze względu na ograniczony dostęp do komputera poświęcałem grze jedynie parę godzin w tygodniu. Niestety‚ reguły dotyczące nauki i rozrywki‚ które wyniosłem z domu‚ szybko ulegały erozji. Zatroskane spojrzenie rodziców‚ którego doświadczałem w domu‚ kiedy nadmiernie grałem‚ uległo zamianie w gorącą zachętę do dalszej gry‚ której nie żałowali koledzy. Pierwszy semestr studiów zaliczyłem jeszcze bez problemu. Wkrótce przeprowadziłem się do innego pokoju – tym razem do pokoju z komputerem. Kolega‚ który był właścicielem urządzenia‚ lubił patrzeć‚ jak gram. Grałem zatem coraz więcej i coraz lepiej. Na koniec pierwszego roku studiów wygrywałem większość gier. Zdobyłem uznanie wśród wszystkich lokalnych graczy.

Bez ograniczeń

Na początku drugiego roku studiów rodzice pomogli mi kupić komputer. Od tamtego czasu nie miałem już żadnych ograniczeń w dostępie do „Starcrafta”. Początkowo grywałem po kilka godzin wieczorami ze znajomymi‚ a trochę dłużej w weekendy. Szczególnie długo graliśmy podczas sesji egzaminacyjnej‚ kiedy nie było zajęć. Czas przeznaczony na przygotowania do egzaminów poświęcałem grze. Naukę coraz bardziej odsuwałem na bok. Liczyła się dla mnie o tyle‚ o ile dawała mi status studenta i miejsce w akademiku‚ gdzie mogłem swobodnie grać. Pod koniec drugiego roku dowiedziałem się o istnieniu społeczności graczy „Starcrafta” z całego świata. Dodatkowo na grę z nimi pozwalały już warunki sieci akademickiej. Oznaczało to‚ że ostatnia bariera – bariera czasu – została usunięta. Dlaczego? Otóż do tej pory podążałem za rytmem dnia i nocy. Kiedy koledzy szli spać‚ szedłem spać i ja‚ gdyż nie miałem po prostu z kim grać. Otwarte połączenie do Internetu wywróciło ten porządek! Grałem około ośmiu godzin na dzień‚ a w weekendy po 14 godzin – od wieczora do ósmej rano. Wstawałem po południu – na krótko przed zamknięciem stołówki studenckiej‚ gdzie mogłem najtaniej zjeść. Potem wracałem do akademika i grałem ze znajomymi do północy. Po północy większość osób „wykruszała się” i wówczas grałem już tylko z jednym kolegą. Wkrótce byłem nie do pokonania. Jednak zwycięstwa w świecie „Starcrafta” okupowałem coraz większymi zaległościami w nauce. Nie udało mi się zamknąć drugiego roku akademickiego przed wakacjami. A liczba niezdanych przedmiotów odbierała wszelką nadzieję na sukces w sesji wrześniowej. Choć miałem świadomość tego‚ jak postępuję‚ powagę sytuacji zrozumiałem dopiero wówczas‚ gdy na wakacje opuszczałem akademik. Do tej pory zawsze myślałem o sobie jako o prymusie‚ dla którego największą hańbą byłoby nie zaliczyć roku nauki. W tamte wakacje mój obraz samego siebie runął w gruzach… Nie widziałem sensu życia… Choć tkwiłem w nałogu‚ zacząłem szukać rozwiązania. Drugi rok studiów zamknąłem pod warunkiem powtórzenia dwóch przedmiotów i ponownego podejścia do dwóch egzaminów. Jednak wraz z powrotem do akademika wróciłem do grania równie mocno‚ jak przed wyjazdem na wakacje. To był mój najsłabszy semestr na studiach. Nie zaliczyłem kolejnych dwóch przedmiotów‚ a z pozostałych uzyskałem najsłabsze możliwe oceny. Jednak już nie zależało mi na ocenach…

JEZUS JEST PANEM
W trakcie różnorodnych poszukiwań‚ jakie ciągle prowadziłem w chwilach wolnych od grania‚ trafiłem na Ewangelię. Przeczytałem ją trzykrotnie. Uwierzyłem słowu św. Pawła: Jeżeli więc ustami swoimi wyznasz‚ że JEZUS JEST PANEM‚ i w sercu swoim uwierzysz‚ że Bóg Go wskrzesił z martwych – osiągniesz zbawienie (Rz 10‚ 9). Postąpiłem dokładnie według tych słów.
Krótko potem rozchorowałem się i zmuszony byłem wyjechać na dwa tygodnie do domu. Odcięty od dostępu do Internetu‚ którego w tamtym czasie nie miałem w domu‚ wykonałem projekt semestralny z jednego przedmiotu. Po powrocie przedstawiłem pracę‚ która w ocenie prowadzących uznana została za wybitną. W jednej chwili zaangażowano mnie w projekt naukowy‚ a moje życie zostało przestawione na nowe tory. Nie zaprzestałem od razu grania. Nadal spędzałem długie noce tocząc wirtualne batalie do białego rana‚ ale nauka powoli zajmowała coraz więcej miejsca w moim życiu. Jednak z powodu zaległości nie byłem w stanie kontynuować studiów. W połowie czwartego roku postanowiłem powtórzyć go. Z ciężkim sercem przekazałem tę wiadomość moim rodzicom. Ku mojemu zaskoczeniu okazali oni zrozumienie i zapewnili mnie o swej pomocy. Pozostały czas tamtego roku poświęciłem nauce i grze‚ stając się jednym z najlepszych graczy w „Starcrafta” w Polsce. Kiedy powróciłem na czwarty rok studiów‚ uczęszczałem na prawie wszystkie zajęcia i wykłady. Studia skończyłem z powodzeniem‚ a Bóg otworzył przede mną drogę do dalszej nauki. W Norwegii uzyskałem doktorat. Aktualnie żyję w abstynencji od gier komputerowych.


Tekst: "Miesięcznik Egzorcysta" Pismo ludzi wolnych.
Serdecznie dziękujemy Redakcji za udostępnienie materiału.
Zachęcamy do odwiedzenia strony internetowej
http://www.miesiecznikegzorcysta.pl/